sobota, 1 października 2016

Nafajdane to nie pomalowane.

"Wczoraj spotkałam moją dawną, teraźniejszą, przyszłą, wieczną miłość
 i zrozumiałam, że wszystko jest tak, jak być powinno. Moje miejsce jest właśnie tu, gdzie jestem. Każda droga, rzeka, osoba, myśl, każde słowo, budynek - to wszystko ma swój sens. Moim problemem jest to, że ciągle martwię się o to, że robię coś, czego nie powinnam robić, że marnuję na coś czas, że powinnam być gdzieś indziej. A tak naprawdę ten moment jest najlepszym, jakiego doświadczam. I ten, i ten, i ten też. Nie mogę ich złapać, ani wyczuć, ale mogę nimi żyć. Ktoś kiedyś powiedział, że cierpienie jest potrzebne, dopóki nie zrozumiesz, że nie jest potrzebne.
 Właśnie dlatego błogosławię moje łzy."

Dzień dobry.

Wczoraj był kolejny, przyjemny dzionek w nowej szkole (nie wiem, kiedy przestanę pisać "nowa"). Zajęcia z musztry i łączności z żołnierzami z 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej w Międzyrzeczu jak najbardziej udane. Panowie niezmiernie przyjaźni! To było fantastyczne. Patrzeć, jak świetnymi są kumplami
i jaki mieli wobec nas stosunek. Za tydzień ślubowanie... Obawiam się, co do naszego "pokazu", ale jesteśmy tylko dzieciakami, wątpię, że ktokolwiek oczekuje od nas perfekcyjności w musztrze. Oby nie. Ale jest naprawdę okej, choć my sami mamy sobie wiele do zarzucenia i staramy się to poprawić. Jeszcze w tym tygodniu będziemy dopinali wszystko na ostatni guzik, by w piątek wypaść jak najlepiej. Nie idealnie, po prostu bez poczucia wstydu. 

W pierwszym czytaniu Job odpowiada Panu tak: "[...] Dotąd Cię znałem ze słuchu, obecnie ujrzałem Cię wzrokiem, stąd się we łzach rozpływam, pokutuję w prochu i popiele. [...]"
Bardzo ciekawy jest ten fragment, szczególnie gdy odnosi się do mojej osoby z przeszłości. Gdy w 2015 roku na rekolekcjach ksiądz pytał, na jakim etapie miłości do Chrystusa jesteśmy: Usłyszenie, Spotkanie, Zakochanie, Wyznanie. Wybrałam krok pierwszy, jako jedyna w przepełnionym od dzieciaków i młodzieży kościele. Ależ to było wydarzenie! Ale takie miałam poczucie... Poczucie szczerości wobec siebie. Gdybym poszła wtedy do: "Zakochania" - okłamałabym i siebie, i Pana. Ale dziś... Dziś jestem na etapie wyznania. I już się nie wstydzę, nie boję, nie przeraża mnie takie podejście do wiary. Mówię głośno o tym, że Bóg jest dobry. O tym, jak nas kocha. Niesłychane, jak się człowiek może zmienić.
W tak krótkim czasie... Jestem dumna, że napotkałam na swej drodze ludzi, którzy postarali się o to, bym była autentycznym świadkiem Jego miłości. Każdy, kto się NIE LĘKA mówić o Jezusie - jest właśnie, według mnie, takowym autentycznym świadkiem. Bo egzystować z dnia na dzień, chodzić do kościoła, modlić się (tj. odklepywać znane słowa, które słyszy człowiek na każdym kroku) jest niczym przy życiu na "pełnej petardzie", w pełnym zaufaniu do Niego, w miłości do drugiego człowieka (to kwestia najistotniejsza, do końca mych dni będę nad nią pracowała... ciężko pracowała i ją kształtowała). Dlaczego jest takim osobom łatwiej? Takim chrześcijanom "tylko z nazwy"? Bo im się nie obrywa. Nie dostają po gębie, po łapach, nie są oskarżani, nie zostają opluci, zbluzgani... Tylko że... Co w takiej wierze jest fajnego? Zero poświęcenia, takie "nic" i tyle.
A ja wciąż uczę się, że nieraz dobrze jest dostać "liścia w twarz", by coś do nas dotarło, by coś zmienić, by nauczyć się wytrwale i pewnie stać przy swoich racjach (tych dobrych, rzecz jasna). 

Wiecie za co od zawsze ceniłam i na zawsze będę ceniła w swoich nauczycielach z poprzedniej szkoły? No właśnie za to, o czym napisałam przed chwilą - za poświęcenie. Ogromne oddanie i zaangażowanie. Ostatni wpis był przepełniony sporą dawką niezadowolenia, a wręcz poparcia co do nienawiści wobec niektórych dziedzin nauki. I nagle dostaję wiadomość... bardzo długą, rozbudowaną o przykłady, własne przeżycia wiadomość. Szok i niedowierzanie.
A jednocześnie gdzieś w sobie poczułam wzruszenie, bo mężczyzna, który do mnie napisał, poświęcił czas na wytłumaczenie tego, co jeszcze niezrozumiałe. Niektórzy czytają te bazgroły, a później wracają do czynności wykonywanych przed wejściem tutaj. A on się nad tymi słowami zastanowił i pokazał inną perspektywę spoglądania na gorzki świat niezrozumiałej nauki, która wkrótce może być, w końcu, przeze mnie doceniona. Tylko potrzeba czasu i doświadczenia. Upadków i powstań. Cieszę się, że Bóg nie daje nam przejść obojętnie wobec trudnych rzeczy. Kocham Go za takie podejście do ludzi. 
I nauczycieli także kocham. Taką uczniowską miłością. A dlaczego? Bo wiem, że takich młodych, z takim podejściem jest bardzo mało. Aczkolwiek, jak powiedział niegdyś mój autorytet: "Są te perełki wśród nas, które trzeba gdzieś tu wyłapać"

"Cudownie jest mieć świadomość, że ma się dokąd/do kogo wrócić. Wspaniale jest mieć pewność, że osoba,
 która jest twoim szczęściem - zawsze przyjmuję cię
 z otwartymi ramionami." 

Tak pisałam rok temu... Jakie to, cholera, piękne, że te słowa wciąż są aktualne.

https://thebillizm.wordpress.com/ - bardzo serdecznie zapraszam was do odwiedzenia tej strony! 


~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz