wtorek, 4 października 2016

Vanitas.

"Dobry Boże, wybacz, że się nie odzywam, ale było mi tak ciężko. Wiesz o tym równie dobrze jak ja. Daj mi jakiś znak, bo dłużej tego nie wytrzymam. Podsuń mi coś, czego będę się mógł chwycić, biblijny cytat, cokolwiek. Rozpaczliwie tego potrzebuję. Nie wiem nawet czy potrafię żyć [...].
 Nie wiem, czy dam radę."

"Czasami odchodzimy tylko po to, żeby sprawdzić, czy ktoś za nami pójdzie...
Najgorsze jest rozczarowanie, kiedy odwracasz się,
 a za tobą nikogo nie ma."

Hej, hej.

Dzisiejszą Ewangelię odbieram tak: Czasami próbujemy być ponad innymi, uważamy że nasze działania są o niebo lepsze od działań bliźniego, a okazuje się, że nieraz wystarczy po prostu usiąść i posłuchać, co ktoś, kto jest mądrzejszy od nas (i wcale nie oczekuje tego, co my uważamy za słuszne) ma do powiedzenia. Jezus ukazuje bardzo dobitny fakt naszego życia... Troszczymy i niepokoimy się, nawet nie tyle o WIELE, co o ZBYT wiele. Pochłaniają nas tak często problemy, które sami sobie tworzymy w głowach. Niepotrzebnie. A jednak tak właśnie sprawy się mają. U mnie wręcz codziennie. Jest dobrze, czuję w sobie szczerą radość, ale i tak na koniec dnia "dowalę" swej mózgownicy, że jednak coś dziś poszło nie tak albo się jutro coś spieprzy. To błędne koło... To takie bez sensu. Mimo wszystko - tak właśnie czynimy. Aczkolwiek mam nadzieję, że wszystko dzieje się po coś. Więc może to nasze narzekanie jest po to, by w niedalekiej przyszłości coś z niego wynikło. Byśmy nie powielali błędów przeszłości. 

Mam mętlik w głowie. Są takie momenty, gdy nauczycieli jest mi naprawdę żal.
I zdecydowanie nie podoba mi się lekceważący stosunek uczniów wobec nich.
Ale takie pewnego rodzaju współczucie pojawia się tylko w momencie, gdy dorosły ma coś cholernie konkretnego i dobrego do przekazania (tak, wiem - każda wiedza jest dobra) albo widzę w nim pasję. A uwierzcie, że potrafię takową pasję wyczuć w człowieku. I z pewnością nie tylko ja. Otwarcie przyznam, religia w ogóle nie przypadła do mego gustu. I nie sądzę, że przypadnie. Jak uczeń może słuchać nauczyciela, kiedy ten sam nie wykazuje żadnej chęci do ROZMOWY(!). Bardzo nie lubię, gdy lekcja to jest czterdzieści pięć minut monologu i to jeszcze na takie mega ciekawe tematy, że człowiek ma ochotę wstać i po prostu wyjść. Religia to bardzo specyficzna lekcja w naszym planie. Młodzież potrzebuje mentora, autorytetu, kogoś, kto go wciągnie w daną dziedzinę nauki, życia i tak dalej, i tak dalej. Rozumiecie? Jak mogę pogłębiać albo nawet DOPIERO poznać miłość do Jezusa, jeśli osoba, która "stara się" ów miłość przybliżyć, robi to w kompletnie niefajny sposób? Nie jesteśmy idiotami, jak się nam coś nie podoba, to się temu sprzeciwiamy. Dlatego religia w szkole to kontrowersyjna sprawa. Nie dziwię się. JUŻ się nie dziwię, bo w gimnazjum trafiłam na wspaniałego katechetę. 

Czasami tracę tę ogromną nadzieję, ponieważ jedyny moment, gdy pod religijnym względem "jestem w niebie", to ten podczas spowiedzi (jeśli trafię na dobrego spowiednika, ale zwykle chodzę do jednego, stałego i wszystko wychodzi pięknie) albo podczas Mszy, kiedy jakimś cudem nie ma listu, albo kazania nie mówi biedny, schorowany, starszy ksiądz (nie neguję ich poświęcenia aż do końca swych dni, tylko staram się uświadomić ludziom, że może warto dać czasem szansę młodym albo tym, których ludzie chętnie by słuchali). 

https://www.youtube.com/watch?v=ixpq4fixqlw - to przecudowna melodia. Końcówka mnie wzrusza dogłębnie.

Trzymajcie się! 

~~Zbuntowany Anioł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz